Pierwszego dnia wzięliśmy tuktuka, który za 12 dolarów obwiózł nas po tzw. dużym kole. Mieliśmy szczęście, że akurat nie było w ogóle japońskich wycieczek, a zwiedzających było na tyle mało, że w większości świątyń byliśmy sami. Wycieczki japońskie są znienawidzone przez resztę turystów, ponieważ robią koszmarny hałas i ogólny zamęt, oraz są bezwzględni jeśli chodzi o przepychanie się z dołączeniem przemocy fizycznej. Ja miałam spotkanie z pojedynczym Japońcem, który zwiedzał jednocześnie z nami tą samą świątynie. Byliśmy w niej sami, przestrzenie są ogromne, więc mogliśmy się właściwie nie widzieć, ale jak tylko zaczęłam robić zdjęcie, Japończyk stwierdził, ze musi mieć ten sam kadr w tej samej sekundzie, więc dostałam z łokcia i 20cm przede mną koleś złożył się do fotografowania. Sytuacja była tak absurdalna, ze pozostało mi się tylko roześmiać.
Można też przyjąć rozrywkową metodę zwiedzania, jak amerykanka z różowym ipodem, za którą niestety przez chwilę jechaliśmy, która wybrała opcję party tuktuk- ze zjaranym kierowcą i muzyką disko na full. Idealne dla tych, którzy ani na chwilę nie chcą się rozstawać z atmosferą taniego imprezowania i których męczą odgłosy puszczy otaczającej świątynie. Na szczęście był to jedyny taki tuktuk w swoim rodzaju i więcej takich nie widzieliśmy.
Można też przyjąć rozrywkową metodę zwiedzania, jak amerykanka z różowym ipodem, za którą niestety przez chwilę jechaliśmy, która wybrała opcję party tuktuk- ze zjaranym kierowcą i muzyką disko na full. Idealne dla tych, którzy ani na chwilę nie chcą się rozstawać z atmosferą taniego imprezowania i których męczą odgłosy puszczy otaczającej świątynie. Na szczęście był to jedyny taki tuktuk w swoim rodzaju i więcej takich nie widzieliśmy.
Ja skusiłam się na zawiązanie świętego sznureczka na przegubie przez mniszkę w jednej ze świątyń. Odprawiła nade mną modły i teoretycznie zdjęła ze mnie negatywną energię, ale biorąc pod uwagę moje problemy z plecami, które później nastąpiły, ochrona chyba nie do końca zadziałała:)
Naszą faworytką z pierwszego dnia była świątynia Bayon, która zrobiła na nas ogromne wrażenie, a do tego przed reżimem Polpota, przy jej konserwacji pracowała polska ekipa - taka ładna patriotyczna wstawka.
Dzień zakończyliśmy zachodem słońca przy Angkor Wat - czyli Lonely Planet must see:))) Nie było prawie turystów tak jak wspomniałam, za to byli mnisi, których kolor szat świetnie się komponuje na zdjęciach z murami świątyń:)- zdjęcia jak zwykle na picasie. Angkor Wat, mimo że jest imponująca zrobiła na nas najmniejsze wrażenie, bo jest najlepiej odremontowana, co odziera ją z całej tajemniczości i tego niepowtarzalnego klimatu, więc lepiej się spieszyć z oglądaniem świątyń, zanim wszystkie będą już takie wymuskane i odgrodzone łańcuchami od zwiedzających.