Kupiliśmy trzy dniowąwycieczkę po delcie Mekongu w lokalnym biurze turytycznym. Obejmowała ona 3 dni z przewodnikiem po miejscach najbardziej wartych zobaczenia. Sprawdziliśmy oczywiście program i ceny w jakiś dwudziestu miejscach i wszystkie sprzedawały to samo, ten sam program, jedynie ceny się różniły ale też niewiele. Chcieliśmy odbyć podroz Mekongiem do Kambodży, tak jak w "Czasie Apokalipsy". Rozczarowanie wobec tego było dość duże. Zdecydowaliśmy się na zorganizowaną wycieczkę, poniewaz zorganizowanie takiej podrózy samemu wymagałoby znacznie większych nakładów finansowych i czasu. Ale to jest właśnie Wietnam - turystyczny do granic możliwości, z jednej strony fantastycznie zorganizowany, ale dzięki temu pokazujący tylko to co pokazać chce, i gdzie oczywiście białasów naciąga się na wszystkim - większość z resztą na to zasługuje.
Nasza wspaniała wycieczka obejmowała trasę Saigon --> My Tho --> Ben Tre --> Can Tho --> Phon Phen. Naiwnie myśleliśmy, że głównie będziemy spędzać czas w łódce płynąc rzeką, podziwiając naturę i obserwując życie ludzi utrzymujących się z Mekongu. Rzeczywiście 3go dnia tak było, ponieważ wybraliśmy opcję płynięcia wolną łodzią do Kambodży, więc spędziliśmy na wodzie ponad 8h. Natomiast przez 2 dni byliśmy raczeni żenującą cepelią, wizją "prawdziwego" wietnamskiego zycia dla turystów. Między innymi byliśmy w wietnamskiej "wiosce" zyjącej rzekomo z hodowli pszczół, gdzie za dolary mogliśmy zakupić oryginalny wietnamski miód i wysłuchać tradycyjnych wietnamskich pieśni. To nawet nie było przedstawienie, to było robienie sobie z nas jaj. Ale później było jeszcze ciekawiej, ponieważ kolejną atrakcją był "monkey bridge", czyli bambusowy mostek przerzucony nad kałużą w sadzie owocowym na który nas wywieziono. Woohoo!!! Najlepsze jest to, że większość turystów z naszej grupy zdawała się być w pełni usatysfakcjonowana i wierzyła w to "prawdziwe wietnamskie zycie" (a nie wszyscy byli Amerykanami :)) Oprócz tego zwiedzaliśmy jeszcze fabrykę cukierków, makaronu i farmę krokodyli przerabianych na torebki eksportowane do Chin. Świetną atrakcją była też pradawna świątynia, wybudowana oczywiście rok temu z pieniędzy wysyłanych przez Amerykanów na takie piękne przybytki, co przyznał sam przewodnik. Nam najbardziej podobała się inna stara świątania, wybudowana ponad 150 lat temu co wyraźnie podkreślał przewodnik jako coś niesamowitego, gdzie główną atrakcją były ogromne posągi buddy ( te akurat przywiezione dopiero rok temu co przewodnik chciał przemilczeć a Tomek go na złość o to wypytywał- bezczelny) otoczone koszami na śmieci w kształcie delfinków lub pingwinków. Uroczo. Do tego wyczekiwana przez nas kuchnia wietnamska nie była dla nas łaskawa, a co gorsze mieliśmy wykupione posiłki na wycieczce, co oznaczało głodową porcję ryżu z odrobiną cebuli i papryki i czymś w rodzaju mięsa, oczywiście bez śladu przypraw (szerzej o tym na naszym blogu kulinarnym, który ruszy niebawem). Myślę, że i tak mieliśmy szczęście, bo nie spaliśmy w burdelu jak nasi znajomi z równoległej wycieczki i pogoda była piękna, no i mimo wszystko zobaczyliśmy trochę Mekongu, który bywa piękny. Głównie jednak widać dość biedne wioski utrzymujące się z uprawy pól ryżowych i rybołówstwa, ale do takich miejsc przewodnik nas nie zabierał, pozostały mi jedynie zdjęcia robione z łodzi.
Ciekawą informacją, której dowiedzieliśmy się w czasie wycieczki jest powód stawiania grobów na polach ryżowych. Poza oczywistym użyźnieniem, rodzice chcą być chowani na polach, aby uniemozliwić dzieciom wyprzedawanie ziemi. Sprzedaz pola z grobem jest zdecydowanie trudniejsza i oznacza wielką hańbę dla sprzedającego. Jest tez oczywiście powód religijny, wg którego pochówek na polu ryzowym, w miejscu pracy, oznacza powodzenie w kolejnym zyciu. Jest to jednak możliwe jedynie na południu Wietnamu, gdzie pola są własnością prywatną, poniewaz na północy i w części centralnej, pola ryzowe są własnością rządu, który nie pozwala na takie procedury. Tam istnieją podobne do znanych nam cmentarze, gdzie koszt ziemi pod grób jest stosunkowo wysoki, w związku z tym ciała są głównie kremowane.
To tyle o Wietnamie, żegnamy go bez większego smutku i zaczynamy naszą przygodę w Kambodży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz