środa, 3 listopada 2010

Sajgonki w Sajgonie

Udało nam się wydostać z deszczowego Nha Trang najprawdopodobniej ostatnim autobusem, ponieważ narazie są wstrzymane ze względu na deszcz. Gdybyśmy zostali mielibyśmy fantastyczne jesienne wakacje:)
Na południu Wietnamu nie przewidują na szczęście żadnych
większych opadów, narazie jest standardowo gorąco i duszno.
Na początku przytoczę jeszcze historyjkę z rejsu po Halong Bay, gdzie jedliśmy lunch przy jednym stoliku z Australijczykami w wieku ok. 60 lat, oraz kobietą pochodzącą z Wietnamu w tym samym wieku podrózującą z synem i jego dziewczyną. Obecnie wszyscy mieszkają w Paryżu, gdzie ta kobieta wyemigrowała w czasie wojny w Wietnamie i właśnie pierwszy raz od tego czasu odwiedzała swoje rodzinne strony. Po 5 min. kurtuazyjnej rozmowy Australijczyk powiedział z radosnym uśmiechem na twarzy, że nie wykluczone, ze się spotkali 40 lat temu bo on wtedy tez był w Ho Chi Minh, gdzie ona mieszkała - on tam był jako zołniez wojsk Australijskich. No cóz ... mile są spotkania po latach.
Po przyjeździe do Ho Chi Minh zostaliśmy jedną noc w tzw. "backpackers district", czyli miejscu do którego nie zaglądają Wietnamczycy. Jest to cała dzielnica barów i restauracji w "amerykańskim" stylu dla głównie amerykańskich turystów, oraz sklepów z pamiątkami i kantorów wymiany walut. Mozna tam spotkać podstarzałych, obrzydliwych facetów " na wakacjach" z bardzo młodymi Wietnamkami, nawet jeśli mają one 18 lat, to nadal jest to obrzydliwe. Miejsce, które spokojnie mozna sobie odpuścić będąc w Sajgonie, a poza które większość turystów się nie rusza. Jedzenie jest tam okropne, nie ma nic wspólnego z wietnamską kuchnią, ale większość turystów nie ma o tym pojęcia.
Nasze pobyt w Sajgonie odmienił się diametralnie, dzięki temu ze nocowaliśmy u Wietnamczyka na couchsurfingu. Dzięki niemu dowiedzieliśmy się wielu rzeczy o Wietnamie, ponieważ w przeciwieństwie do Chińczyków, Wietnamczycy są znacznie bardziej otwarci, poprostu mniej uciskani przez partię. Z tego co mówił Mark (to jest angielskie imię naszego Wietnamskiego kolegi, bo każdy ma swoje angielskie pseudo dla zagranicznych znajomych) na południu nienawidzą ludzi z północy ( z wzajemnością oczywiście), nienawidzą partii i komunizmu, ale w sumie to poprostu nie chce im się nic z tym zrobić. Partia nie ma zbyt dużej władzy, jeśli ma się pieniądze można wszystko załatwić. Tak jak Mark, który poprostu przekupuje urzędników jeśli ma ważną sprawę. Kiedy Amerykanie się poddali po wojnie, wiele osób z jego rodziny i znajomych, albo na ślepo uciekało z kraju gdzie kolwiek się dało, albo popełniali samobójstwo. Tak bardzo nie chcieli znajdować się pod władzą partii. Co jest oczywiście zrozumiałe. Nadal większość Wietnamczyków z południa żałuje, że Sajgon nie został autonomicznym miastem pod władzą Amerykanów - analogicznie do Hongkongu pod rządami Brytyjczyków. Na pewno lepiej rozwijaliby się gospodarczo bez władzy z Hanoi. Mark uważa, że ludzie z północy są ograniczeni, mało kreatywni i zupełnie inni od ludzi z południa i rzeczywiście te różnice widać.
Ciekawą sprawą jest równiez polityka "prorodzinna" państwa (nie są to informacje potwierdzone, bo są nieoficjalne, ale wysoko prawdopodobne). Ludzie mogą zarejestrować w urzędzie tylko dwójkę dzieci, reszta która się urodzi jest totalnie poza systemem i nie ma zadnych praw. Tak czy inaczej nawet dla legalnych dzieci edukacja od samego początku jest nieobowiązkowa i płatna. Nie wiemy dokładnie ile kosztuje, ale z tego co mówił Mark całkiem sporo. Z tego powodu, jak powiedział Mark, wiele osób z Wietnamu jeździ na bezpłatne studia do Polski. On sam miał zadziwiająco dobre zdanie o Polsce, które wyrobił sobie na podstawie nie tylko informacji od znajomych, ale też artykułów w internecie -więc może jedyna słuszna wietnamska partia nas lubi.
W Chinach można mieć więcej dzieci, ale tylko pierwsze bezpłatnie, a za każde następne trzeba wnieść jednorazową opłatę, żeby było legalnie zarejestrowane. Opłata jest wysoka, więc tych co mają wielodzietne rodziny zazwyczaj na to nie stać i w ten sposób w Chinach rosną miliony ludzi bez tożsamości nie klasyfikowanych w żadnych statystykach, w Wietnamie widać też.
Jeżeli chodzi o przygody w Sajgonie to polecam przejazdzkę autobusem miejskim, to naprwdę dobra zabawa, szczególnie obserwowanie pracy biletera. My nawet mieliśmy raz stłuczkę w autobusie którym jechaliśmy, szcęśliwie niegroźną, groźnie tylko wyglądała kłótnia pomiędzy kierowcą autobusu a taksówkarzem poszkodowanym w stłuczce, więc uciekliśmy do następnego autobusu:) poniżej filmik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz