Hoi An to kolejne turystyczne wietnamskie miasteczko. Kiedyś była to wioska rybacka, teraz głównie sprzedaje się tu buty (chyba używane, ale wyglądające prawie jak nowe) i inne piękne suveniry. Bezzębni sprzedawcy w trójkątnych kapeluszach dość szybko widać przekwalifikowali się zawodowo i sprzedają badziewie z Chin nazywając wszystko happy hour, widocznie ten zwrot działa najlepiej. Wieczorem poszliśmy zobaczyć "starą", część miasteczka składającą się z kilku kamienic nad kanałem i ogromnej ilości "uroczych" kawiarni i restauracji dla białasów. Z rozrzewnieniem przypomnieliśmy sobie Italię w miniaturze pod Rimini. Oczywiście to nie ta skala, ale poziom kiczu podobny. Podświetlane tygrysy wyłaniające się z wody, itd. Jest juz zdecydowanie po sezonie, więc przynajmniej nie było tłoku. Wypożyczyliśmy rowery i pojeździliśmy trochę po okolicy. Morze jest zbyt wzburzone niestety żeby pływać, ale nadal jest ciepło. Przejechaliśmy przez małą wioskę rybacką (zdjęcia na picasie), gdzie z pewnością nie było widać biedy, rybacy wcale nie wyglądali na zmęczonych, domy były zadbane i wyposażone w sprzęty hifi:) Ogólnie tworzył się sielankowy obraz wsi, tak zupełnie inny od polskiego.
Wieczorem wsiadamy w kolejny autobus sypialny i następnego dnia rano powinniśmy być w Nha Trang.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz