środa, 12 stycznia 2011

Vientiane

Stolica Laosu, jak też cały Laos w naszym bardzo subiektywnym i mało popularnym odczuciu, jest dosyć nijaka. Huh! Kontrowersyjnie! Najbardziej interesująca była droga z Luang Prabang autobusem, w którym byliśmy jedynymi białasami, a pomocnik kierowcy był wyposażony w kałasza. Nie mam pojęcia do czego był mu potrzebny i nie specjalnie chcę to wiedzieć, żałuję jedynie że nie miałam wystarczająco dużo odwagi żeby zrobić mu zdjęcie. Ogólnie kilka razy zdarzyło nam się widzieć takie wyposażenie w autobusach lokalnych. Co dziwniejsze, nie widziałam broni w autobusach tzw. VIP dla białasów, może dlatego, że nikt z Laotańczyków, nie narażał by się do obrony białasów. Tak w każdym razie się pocieszałam jak jechaliśmy przez te nieprzyjazne, zamglone góry I miałam świadomość, że za nami jedzie autobus VIP, pełny bogatych turystów, więc jeśli już komuś zachciałoby się napadać, to przecież nie na lokalsów? To tyle na temat drogi. W samym Vientiane spędziliśmy tylko dwa dni, więc może nie zwiedziliśmy wszystkiego, ale też nas miasto do tego nie zachęcało. Zrobiliśmy przewodnikowe minimum, czyli znowu piękne świątynie, ktorych już się niestety nie docenia po trzech miesiącach; wspaniałą monumentalną fontannę – a jakże prezent od Chin- która na tabliczce przy wejściu jest opisana jako “betonowy kolos” hih. To by było na tyle o Vientiane, i dalej dalej na poszukiwanie wspaniałego Laosu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz