Następnego dnia wyruszyliśmy do nad Tad Lo, czyli wodospad położony obok miejscowości Ban Khoua Set, mało znanej i nie turytycznej ( jeżeli ktoś jest zainteresowany jak tam dotrzeć, to odsyłam do mojego działu informacji praktycznych). Zanim jednak tam dotarliśmy spędziliśmy dość dużo czasu na dworcu autobusowym, który był atrakcją samą w sobie. Zaczynając od autobusów, które są bardziej ciężarówkami i ciężarówek, które są bardziej autobusami. My jechaliśmy akurat autobusem, który był w środku wyładowany workami z ryżem do wysokości siedzeń. Oprócz tego przewoziliśmy też skuter, jaja, rury i inne trudne do zidentyfikowania rzeczy. Mimo wszystko nie był to najbardziej załadowany autobus, bo obok stał z załadunkiem mebli na dachu. Dworzec jest też świetnym miejscem, żeby zrobić sobie manicure, pedicure, zjeść, zakupić wszystko co potrzebne od mango po lodówkę I ruszyć w drogę.
Na dworzec dojechaliśmy ciekawą odmianą tuktuka, którą widać na załącząnym obrazku – tak, tak, ja też się tam zmieściłam po zrobieniu zdjęcia, razem z naszymi wielkimi plecakami i resztą dobytku.
Kiedy już udało nam się kupić bilet, zająć miejsca, przejechać wszystkie wąskie mostki przeładowanym autobusem i wysiąść we właściw
ym momencie (kolejność wg hierarchii trudności), dotarliśmy w przepiękne miejsce. Obok małej wioski płynie rzeka, na której w bardzo bliskiej odległości od siebie są położone trzy wodospady. Nie jest to szczególnie populatne miejsce, dzięki czemu turystów jest niewielu, tylko spokój, cisza i lenistwo. Laos generalnie jest poetycko nazywany krajem, w którym czas nie istnieje, a jego mieszkańcy słuchają jak rośnie ryż. Mniej poetycko króluje tam skrajne lenistwo, Laotańczycy głównie leżą w cieniu, krowy, kozy, świnie I wszelkie zwierzęta pasą się same, a najgorszą rzeczą jest cokolwiek od kogoś chcieć. Obok wodospadów jest kilka guesthausów (no nie wiem jaki znaleźć polski odpowiednik), a przy samym wodospadzie dwa bardziej ekskluzywne “resorty” i zupełnie niebackkpackersko zatrzymaliśmy się w jednym z nich, w bungalowie przy samym wodospadzie. Tak naprawdę noclegi są tam tanie - od 8zł do 120zł, a łazienka z ciepłą wodą to opcja luksusowa bardzo przydatna nawet backpackerom. Jak się okazało solidniej wykonany bungalow miał przewagę nad domkiem z bambusa, kiedy drugiej nocy temperatura spadła do ok.10 stopni, co odczuwalnie przypominało polskie minus dwadzieścia. Pomimo tego,że założyliśmy na siebie wszystko co mieliśmy w plecakach i naciągneliśmy śpiwory – nie mogliśmy w nocy spać z zimna, ale jakoś udało nam się przetrwać. Na szczęście w dzień zarówno pierwszego jak i drugiego dnia było na tyle ciepło że mogliśmy się kąpać pod wodospadem, zaraz obok ścieżki, którą przechodziły słonie. Oprócz tego drugiego dnia kąpaliśmy się w miejscu, gdzie miejscowe dzieciaki zarzucały sieci – ale nie wiadomo na co bo nic nie wyławiały, bardziej były zainteresowane gazetami, które mieliśmy ze sobą i próbą komunikacji. Największym wyzwaniem było oczywiście jedzenie, które generalnie w Laosie jest obrzydliwe i oczywiście nie wynika to z braku składników, tylko z tego sławnego lenistwa i przeświadczenia, że turyści nie lubią przypraw i ostrego a za to lubią rozgotowane paćki. Faktem jest, że najprawdopodobniej większość turystów nie ma zbyt wyrafinowanych potrzeb kulinarnych, ale my cierpimy. W wiosce Ban Khoua Set znaleźliśmy całkiem nienajgorsze jedzenie u jednej pani, która jednak sprawiała wrażenie strasznie nieszczęśliwej, kiedy musiała nam gotować zamiast leżeć. W tej malutkiej wiosce (która liczyła dwie ulice), wzdłuż jednej ulicy było kilka tzw. rodzinnych knajpek, gdzie białasy mogły coś zjeść, ale nikt z właścicieli nie wyglądał na bardzo chętnych do przyjmowania klientów. Później zobaczyliśmy niemieckich rasta, którzy malowali piękne szyldy po angielsku kolejnej pani żeby ona też mogła gotować turystom obiady. Młodzi wspaniali aktywiści zbawiający świat, byli zachwyceni swoją pracą – wszyscy oczywiście ubrani bardziej regionalnie niż przeciętny Lao. Właścicielka wyglądała na mniej zachwyconą. Nie będę podsumowywać ani oceniać, bo nie mam do tego prawa, ale myślę, że każdy światły i z pewnością wrażliwy człowiek z bogatej Europy powinien się poważnie zastanowić zanim zacznie pomagać “tym biednym” i przede wszystkim dobrze się wsłuchać czego oni oczekują od życia, a niekoniecznie zmieniać ich na zachodnią modłę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz