czwartek, 23 grudnia 2010

Chiang Rai - Akha Village


Samego miasta Chiang Rai właściwie nie widzieliśmy, ponieważ od razu z dworca zostaliśmy zabrani przez samochód wioski Akha w góry do tajskiej dżungli. Dzięki Paulinie, która zarezerwowała nam miejsca w tej wiosce, spędziliśmy trzy dni w niesamowitej scenerii.
Jest to wioska mniejszości etnicznej Akha, gdzie powstał guesthouse składający się z kilku prostych bungalowów , z którego 10% dochodu jest przekazywane na projekt edukacyjny w tej wiosce.
www.akhahill.com
Można się zapisać na zorganizowany trekking na 1 lub 3 dni po dżungli z profesjonalnym przewodnikiem. Jednak przy naszej awersji do wycieczek zorganizowanych, uznaliśmy, że 1 dniowy możemy urządzić sobie sami a 3 dniowy kosztuje ponad 100 dolarów, ( co na warunki azjatyckie jest całkiem sporą kasą) i może trącić popeliną, chociaż oczywiście, jeśli komuś nie jest szkoda stu dolarów to myślę, że może być całkiem fajnie z noclegiem w szałasie z liści bananowca itd. Ale mimo wszystko oglądanie poprzebieranej ludności lokalnej i podglądanie ich codziennego życia to cepeliada totalna.
W każdym razie my cieszyliśmy się dżunglą wokół i ogromnymi owadami , których niestety zdjęcia mi nie wyszły głównie ze względu na ich szybkie przemieszczanie się.
Obok zamieszczam zdjęcie pająka z Luang Prabang, który jest mniejszym kuzynem naszych współlokatorów z bungalowu. Bungalow był bardzo prostym domkiem bambusowym, z którego leżąc można było obserwować niebo przez dziury pomiędzy ścianami i dachem, na szczęście był wyposażony w moskitierę, dzięki której i naszemu zabójczemu środkowi przeciw komarom o stężeniu 95% (zmywa lakier z paznokci za jednym psiknięciem), nic nas nie zżarło. Pierwszego wieczoru, kiedy weszliśmy do naszego domku i zobaczyliśmy obok łóżka tego ogromnego pająka (przynajmniej dwa razy większego niż ten na zdjęciu) to nieźle się wystraszyliśmy, ale zapewniono nas, że wszystkie pająki i węże w okolicy nie są jadowite. Tak czy inaczej staraliśmy się go nie denerwować. Przez resztę pobytu poznaliśmy również jego rodzinę, dzięki której w chatce nie mieliśmy żadnych innych robali typu obecne w innych bungalowach karaluchy.
Pierwszego dnia wybraliśmy się na wycieczkę wzdłuż wodospadu, bardzo profesjonalnie- w sandałach, bo głównie chcieliśmy pływać pod wodospadem. No cóż, dało się, w końcu wspinaliśmy się już w sandałach na szczyt w Catba, ale tym razem z moimi plecami było średnio, więc wysoko się nie wspinaliśmy, ale i tak wycieczka wzdłuż i przez wodospad była całkiem emocjonująca, a wracając drogą nazrywaliśmy sobie liści i kwiatów herbaty jaśminowej, której plantacje pokrywają okoliczne wzgórza.
Drugiego dnia poszliśmy obejrzeć domy lokalnej ludności, korzystając z okazji, że cała wieś była zajęta utwardzaniem drogi. Na załączonym obrazku widać jak wygląda zbrojenie betonowej drogi wykonane za pomocą maczety i bambusa, oraz profesjonalna ekipa budowlana.
Na deser przedstawiam mrożącą krew w żyłach historię w obrazkach jedynie dla ludzi o mocnych nerwach, czyli co naprawdę zdarzyło się w dżungli, więcej zdjęć tutaj: http://picasaweb.google.com/102042105826379054652/ThailandSuzukiOffRoadTrip#

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz