niedziela, 5 grudnia 2010

Angkor - dzień drugi i trzeci

Na dzień drugi zwiedzania Angkoru wybraliśmy się rowerami. Był to dobry sposób zrobienia tzw. małej pętli . Drogi tam są idealne na miejski rower, bez większych podjazdów, więc nawet w słoneczny dzień nie jest to szczególnie męczące. Trzeba tylko uwazać na słonie:)





Tego dnia naszą świątynią nr 1 była świątynia Angeliny. Wygląda tak jak prawdopodobnie wyglądała większość świątyń w tym kompleksie w czasie kiedy na nowo odkrył ją francuski przyrodnik Henri Mouhot w 1861r. Świątynie do tego momentu zarastały kilkusetletnią dżunglą i były zamieszkane głównie przez dzikie zwirzęta. Wcześniejsze doniesienia odnośnie kompleksu świątyń pochodziły od portugalskiej ekspedycji z 1609r. Miasto opustoszało najprawdopodobniej jakieś 150 lat wcześniej po przeniesieniu stolicy do Phnom Penh. Nastąpiło to najprawdopodbniej z kilku powodów, głównie problemów z wyżywieniem. Kiedy po wycięciu ogromnej ilości lasów, deszcze wymywały glebę, która zamulała kanały nawadniające uprawy ryżu. Do tego dołożyły się problemy zbrojne, kiedy imperium musiało walczyć, a większość mężczyzn była zatrudniona przy obsłudze świątyń, więc nie miał kto walczyć. Nie jest to oczywiście prawdziwa nazwa świątyni, ale tam właśnie kręcono sceny do Tomb Ridera i wymyśliliśmy, że stamtąd Angelina wzięła sobie dziecko. O to w Kambodży nie trudno, bo pałętających się dzieci jest całe mnóstwo.
Na zdjęciu widać moją koleżankę, która przyszła do nas kiedy chowaliśmy się przed deszczem. Ponieważ daliśmy jej kanapkę, stweirdziła, że może z nami chwilę posiedzieć i zrobić sobie przerwę w sprzedawaniu pocztówek ( o i le oczywiście będzie mogła wyjąć warzywa z kanapki, których nie lubi i zostawić sam serek). Przeanalizowała fachowo cenę mojej biżuterii i stweirdziła, że koszmarnie przepłaciłam za obrączkę, bo takie badziewie jest warte najwyżej pół dolara.
Ukoronowaniem naszego dnia drugiego było najbardziej popularne wśród turystów Angor Wat, więc romantyczna fota na koniec z odbijającą się świątynią w jeziorze pokrytym kwiatami Lotosu.
Trzeciego dnia znowu wzięliśmy tuktuka, żeby zobaczyć najdalej położone świątynie. Najbardziej z całej wyprawy podobała nam się droga z naszym szalonym kierowcą, podczas której przejeżdzaliśmy przez kambodżańskie wioski. Większość domów jest sponsorowana przez ludzi z całego świata. Na tabliczkach przy drodze mozna przeczytać, kto komu zasponsorował studnię, stół bilardowy i szkołę dla dzieci. Przed domami stoją przerażające kukły, które mają za zadanie odstraszać złe duchy.
W czasie podrózy zaliczyliśmy tankowanie, na zdjęciu lokalna stacja benzynowa. Najpopularniejsze są buteli po dużej coca-coli i johnnie walkerze. My wrzuciliśmy 0,7 jonniego i ruszyliśmy dalej w drogę.
Pierwsza z odwiedzonych świątyń była konserwowana przez Szwajcarów, więc mniejsza o same ruiny, ale najlepiej prezentowało się samo lobby. Przykład ładnej małej architektury wykorzystującej lokalne surowce. Less is more.
Właściwie lokalne domki wyglądały całkiem podobnie. Pola ryżowe, palmy, kolory, słońce, odcienie i cienie. Cała Kambodża wygląda jak przesłodzony obrazek. Sielsko anielsko, jeśli tylko przestanie się myśleć o historii i o codziennym zmaganiu ludzi z rzeczywistością.
Przy kolejnej świątyni, funkcjonował ośrodek pomagający sierotom prowadzony przez mnichów. Na zdjęciu widać chłopaków, których przyłapałam na paleniu papierosów za świątynią, ale jak tylko wyciągnęłam aparat spryciarze schowali pety:)
Ukoronowaniem dnia trzeciego, była swiątynia położona w przepięknym otoczeniu, teren należał do mnichów, więc był dobrze zagospodarowany i zadbany. Cały kompleks Angkor jest zdecydowanie godny polecenia. Oczywiście są tam turyści, oczywiście nie jest się piewrszym odkrywcą, ale widoki rekompensują nawet zetknięcie się z wycieczką japońską.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz