Do HaNoi dotarlismy w czwartek 21.10 po 12h podróży pociągiem z Nanning w Chinach. Tym razem podróż nie zmęczyła nas w ogóle, ponieważ po raz pierwszy wzięliśmy tzw. hard sleeper, a cale Chiny przejechaliśmy na hard seat'ach (co jest szerzej opisane w postach z Chin). Na granicy chińsko-wietnamskiej musieliśmy wychodzić aby odbyć szopkę pt. kontrola paszportów. Było to o tyle bezcelowe, że kazali nam zabrać nasze plecaki do kontroli, ale mogliśmy zostawić w przedziale cały bałagan rzeczy, które zdażyliśmy wyjąć. Dostaliśmy w końcu pieczątki z jednego przejścia i z drugiego i mogliśmy szczęśliwie jechać dalej. Na dworcu byliśmy ok. 5 rano i po Chinach byliśmy zszokowani ciszą na ulicach i małymi rozmiarami dworca. Po monumentalnych Chinach chyba każde miasto będzie nam się wydawało małe i ciche. HaNoi całkiem nam się podoba. Ludzie są już zupełnie inni niż w Chinach, nie sprawiają wrażenia zastraszonych i wypranych przez komunizm. Skala budynków jest też zupełnie inna, bardziej ludzka. Jest mnóstwo małych uliczek z bardzo wąskimi domami. Wynika to z prawa podadtkowego - płaci się za szerokość elewacji od ulicy, więc domy są rozbudowywane na wysokość i długość. Jest dużo zieleni, a ruch uliczny nie jest aż tak ogromny jak w Chinach. Oczywiście dominują skutery, których kierowcy posiadają niesamowite zdolności w zakresie wymijania przeszkód. Wszystko tworzy obraz spójny z naszymi wyobrażeniami o Azji. Po Chinach, które były wielkim zaskoczeniem, zdecydowanie pozytywny obraz Azji.
Weekend spędziliśmy na zorganizowanej wycieczce po zatoce Halong. Byliśmy trochę zmęczeni po Chinach, a samodzielne zorganizowanie wycieczki na wyspę CatBa, na którą chcieliśmy pojechać, wydaje się droższe i zdecydowanie bardziej skomplikowane. Złamaliśmy nasze backpakerskie zasady i pojechaliśmy na ekskluzywne, zorganiozowane wakacje:) nie mogliśmy uwierzyć jak dużo czasu zostaje, jeśli nie trzeba codziennie organizować noclegów, przejazdów i jedzenia:) ale całkowicie jest to pozbawione dreszczyka emocji. Za to po raz pierwszy od 1,5 mca spotkaliśmy dresiarskie towrzystwo z Polski i innych krajów, ale cóż Wietnam jest już zdecydowanie bardziej popularnym kierunkiem wakacyjnym. W Chinach spotykaliśmy w hostelach świetnych ludzi z całego świata, a że "białasów" było bardzo mało to tym łatwiej było się zintegrować. Wracając do Halong Bay, było super. Pierwszego dnia byliśmy na łodzi, pływając po zatoce oglądaliśmy skały wystające z wody i inne ładne widoczki, zwiedzaliśmy jaskinie, kąpaliśmy się na otwartym morzu skacząc z łodzi i łowiliśmy ryby na bambusowy kijek. Drugiego dnia dopłynęliśmy do wyspy Cat Ba, gdzie mieliśmy nocleg w hotelu. Tam zrobiliśmy trekking po parku narodowym, wspinając się w upale na szczyt góry, co było namiastką przedzierania się przez dziką dżungle. Podobno były tam małpy i inne zwierzaki, ale byliśmy za bardzo skupieni na wspinaniu się żeby cokolwiek zauważyć. Później popłynęliśmy małą łodzią na Monkey Island, gdzie rzeczywiście były małpy, które na szczęście nic nam nie ukradły i znowu pływaliśmy w morzu pełnym ślicznych muszelek i odłamków rafy. Wieczorem zakupiłam naszyjniki z naturalnych pereł z czego jestem szczególnie zadowolona:)))
Dzisiaj jesteśmy ostatni dzień w Hanoi i wieczorem ruszamy w 12h podróż autobusem do Hue. Poniżej zamieszam zdjęcia z wycieczki po Halong Bay, oraz z Hanoi, m.in. ulicznego szewca, który nareperował moje rozwalone sandały za 5zł, za co jestem mu bardzo wdzięczna.
Madzia pisz pisz jest przynajmniej lektura do której można się na chwilę oderwać od pracy. :)
OdpowiedzUsuń